O „Córka Dancingu” słyszałam sporo. Jedni mówili, że ten film jest arcydziełem, koniecznie musi go obejrzeć każdy szanujący się kinoman, inni głosili, że to strata pieniędzy zarówno klientów kin, jak i PISF-u, który finansował ten film. Nie namyślając się długo, postanowiłam pójść na film do kina i przekonać się na własnej skórze, czy film jest wart uwagi, czy wręcz przeciwnie – należy go omijać dużym łukiem.

Na początku chciałabym napisać, że to nie jest film dla wszystkich. Reżyserka (Agnieszka Smoczyńska) i scenarzysta (Robert Bolesto) nie poszli na żadne ustępstwa, dlatego niektóre sceny balansują na granicy obrzydliwości (np. przeszczep kobiecej sylwetki). Jest krwawo, dużo scen ociekających erotyką (nie zawsze estetycznych). Jeden z bohaterów ma momentami odruchy wymiotne nie mówiąc już o widzach.

A zatem…

Ważną rolę w filmie odgrywa muzyka. Ta jest różna, w zależności od nastroju danej sceny. Niektóre piosenki są lekkie, przyjemne i zostają w pamięci na dłużej, inne drażnią i wzbudzają salwy śmiechu na sali (w momencie, gdy jeden bohaterów dramatycznym tonem wyśpiewuje, że potrzebuje glukozy). O przebojach z epoki, w której dzieje się film trudno się wypowiadać. Na pewno wszyscy, którzy lubią takie przeboje jak „Daj mi tę noc” czy „Bananowy song” nie będą zawiedzeni, bo aranżacje aktorów są naprawdę ciekawe, a zarazem nie odbiegają zbyt daleko od oryginałów.

Jeżeli miałabym się do czegoś jeszcze przyczepić, to na pewno będzie to niewykorzystany potencjał Cieleckiej i Gąsiorowskiej. Mam wrażenie, że Smoczyńska zaangażowała owe aktorki ze względu na nazwiska, w końcu każdy by chciał mieć w obsadzie te piękne panie.
W ogóle ilość bohaterów jest mocno zawyżona. Epizodyczni pojawiają się i nienaturalnie znikają.

Teraz czas na plusy. Na pewno duży plus za warstwy wizualne. Te są dopracowane do ostatniej nitki. Zarówno stroje, fryzury, wygląd wnętrz sprawiają, że czuć klimat PRL-owskiego dancingu jakby się tam przed chwilą było.
Dużym plusem jest obsada. Smoczyńska zaangażowała najlepszych z najlepszych. Przez to gra aktorska jest na wyjątkowo wysokim poziomie. Może trochę na niekorzyść odstaje wcielająca się w rolę Złotej Michalina Olszańska, ale nie można powiedzieć, że jej gra jest fatalna, po prostu poprzeczka jest bardzo wysoko zawieszona. Poza tym, Olszańska ma trochę trudniejsze zadanie niż Marta Mazurek (Srebrna).
Ta pierwsza musi głównie grać mimiką i gestem, ocierać się o granice snu z jawą, ta druga ma o wiele więcej kwestii oczywistych, bliższych naszej rzeczywistości, dlatego mogła bardziej czerpać z własnych doświadczeń codzienności niż jej filmowa siostra.

Zazwyczaj w tym miejscu pojawia się podsumowanie, a ja dzisiaj wyjątkowo chciałabym spróbować odpowiedzieć na pytanie „O czym właściwie jest ten film?” (w końcu jednym z kluczowych elementów wyboru seansu jest tematyka). Ktoś mógłby stwierdzić, że mam ułatwione zadanie, ponieważ Agnieszka Smoczyńska nie raz przedstawiała film jako dzieło o dojrzewaniu. Jednak po konsultacjach z osobami, które widziały ten film, stwierdziłam, że mało kto dostrzegł tam temat dorastania. W końcu syreny od początku nie są niewinne.
O miłości? Tu już bliżej, chociaż jakby się dobrze przyjrzeć, to każdy film, spektakl, piosenka jest właśnie o tym. Ktoś powiedział, że to bajka o Małej Syrence dla dorosłych. Ta odpowiedź jest chyba najbliżej prawdy, chociaż wszystko zależy od interpretacji.

Film na jednym z portali filmowych ma ocenę poniżej pięciu. Być może wynika to z tego, że zazwyczaj nie lubimy tego, czego nie rozumiemy, a „Córki Dancingu” nie przedstawiają konkretnej historii jeden do jednego. Można śmiało stwierdzić, że reżyserka bawi się z widzami w chowanego. Na pewno do słabej oceny przyczynił się fakt, że zwiastun zapowiada zupełnie inny film. Być może dystrybutor obawiał się, że robiąc zapowiedź w klimacie filmu, nie trafi do większego grona odbiorów.

Córki-dancingu

 

Dodaj komentarz