Kilka dni temu premierę miał trzynasty odcinek najnowszego sezonu słynnej serii „American Horror Story”.
Ryan Murphy i Brad Falchuk dokonali prawdziwego cudu i w nowatorski sposób odświeżyli wyświechtane przez popkulturę motywy. Zarówno trzy poprzednie sezony, jak i ten ostatnio emitowany to gatunkowe majstersztyki.

Docenioną na całym świecie i wielokrotnie nagradzaną serię autorzy oparli na szeregu motywów i postaci wyrosłych z tradycji grozy: akcja pierwszego sezonu rozgrywała się w nawiedzonym domu, drugiego – w szpitalu dla obłąkanych, trzeci poświęcono czarownicom, czwarty zaś genetycznym osobliwościom zamieszkującym podupadający cyrk. Patrząc z perspektywy fana, mającego za sobą seans wszystkich dotychczas wyemitowanych części, mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że „American Horror Story. Freak show” jest bodaj najbrutalniejszy.
Nie jest to bynajmniej zarzutem – znaczna ilość mordów i krwi nie odstrasza w takim stopniu, jak ma to miejsce w filmach typu „slasher”.
Z owym wątkiem wiąże się figura seryjnego mordercy, której rysy w interesującym nas sezonie nosi dwójka bohaterów – przerażający klaun oraz zmanierowany, rozpieszczony do granic Dandy Mott. To postaci najbarwniejsze, charakteryzuje je nie tylko pęd ku ekstremalnej przemocy. Wydają się być wcieleniem samego zła – klaun noszący demoniczną maskę przeraża jednak bardziej swoim wyglądem, Dandy zaś wiarą w swoje boskie pochodzenie. Stworzenie postaci seryjnego mordercy wymaga nieprzeciętnych zdolności aktorskich.
Nie sposób ich odmówić Johnowi Carrollowi Lynchowi oraz Finnowi Wittrockowi, których serialowe kreacje z pewnością wejdą do kanonu tych najbardziej makabrycznych w historii gatunku.

„Freak show” to z pozoru prosta opowieść. Goniąca za sławą Niemka Elsa Mars (w tej roli genialna Jessika Lange) to właścicielka osobliwego cyrku, w którym główną atrakcją są inscenizacje służące tak rozrywce, jak i szokowaniu potencjalnych odbiorców wyglądem biorących w nich udział dziwolągów. Kobieta z brodą (Kathy Bates), chłopak-krab (Evan Peters), człowiek-foka (Matt Fraser) czy chociażby bliźniaczki syjamskie (Sarah Paulson) to tylko kilkoro z nich. Elsa traktuje je jak własną rodzinę, jednak z czasem marzenia o Hollywood położą się cieniem na cyrkowej społeczności. Ciężko pojąć skąd twórcy serialu pozyskali obsadę, z pewnością kilkoro spośród tych ludzkich aberracji to zasługująca na uznanie praca sztabu charakteryzatorów, techników komputerowych i innej maści speców od efektów specjalnych.
Postaci dziwolągów to jedna z najmocniejszych stron czwartego sezonu „American Horror Story”. Murphy i Falchuk postarali się o to, by stereotypowy punkt widzenia, a więc zakorzenione w odbiorcach przeświadczenie, że genetycznie zdeformowana jednostka powinna być niebezpieczna, miał swoją rację bytu także w serialowej historii. Dlatego też dziwolągi nie wahają się używać przemocy i wymyślnych tortur – w jakim celu?
Musicie zobaczyć sami.

Na psychodeliczny i surrealistyczny klimat „Freak show” ogromny wpływ ma sceneria. Wydarzenia, których widz jest świadkiem, rozgrywają się w przeważającej części we wspomnianym wyżej cyrku. W skład kompleksu Elsy Mars wchodzi ogromny namiot ze sceną – jedno z głównych miejsc akcji – oraz pomniejsze baraki spełniające funkcję tymczasowych mieszkań. Cyrk Elsy jest wyjęty niczym z koszmaru – zakurzone materiały, prymitywne, zazwyczaj drewniane sprzęty, a to wszystko osadzone w ponurej, trawiastej, odludnej przestrzeni.
Przeciwieństwem tego obskurnego zakątka jest willa Dandy’ego – drugie równie istotne, fabularne miejsce. Pełna luster, marmurów, firan, długich stołów willa Mottów przypomina wnętrza z filmów Tima Burtona. Atmosfera „Freak show” tchnie niepojętą zgrozą, irracjonalnością, tajemnicą i mrokiem. To zasługa nie tylko świetnej scenografii, ale także specyficznej, dopracowanej ścieżki dźwiękowej autorstwa Jamesa S. Levine’a. Muzyczne dookreślenie momentów grozy to jedna z najmocniejszych stron produkcji, ale nie można zapomnieć także o genialnej oprawie wokalno-instrumentalnej występów Elsy Mars, która stara się uchodzić za gwiazdę cyrkowych wieczorów.
Rola Jessiki Lange nie ewoluuje znacząco względem poprzednich sezonów, w moim odczucia jej czterokrotne aktorskie kreacje mogą zlać się w jedno, jednak trzeba przyznać, że to najjaśniejsza postać „American Horror Story”.

O bohaterach tej ponurej historii można pisać wiele, ale by przekonać się o talencie serialowej obsady, trzeba pokusić się o trzynastoodcinkowy seans. Dyskretne oświetlenie, spora liczba znanych odbiorcom z szeroko pojętej kultury grozy i niesamowitości rekwizytów, odwołania do zapomnianych wątków z dwudziestowiecznej historii, tradycyjny, a jednocześnie w jakiś sposób przykuwający oko montaż zdjęć – wszystko to składa się na wyjątkową całość. Śmiem stwierdzić, że współczesny horror chyba nigdy dotąd nie był w stanie prezentować tak wysokiego poziomu, poziomu niezmiennie podtrzymywanego przez kolejne opowieści spod znaku „American Horror Story”.
Co by warto było jeszcze podkreślić, skoro moje refleksje zmierzają powoli ku finałowi? No tak, to, na co każdy z odbiorców zwraca uwagę – wyróżniająca się czołówka. W przypadku serii „American Horror Story” ten element składowy poszczególnych odcinków nosi bezsprzecznie znamiona małego dzieła sztuki. Mam na myśli nie tylko czołówkę sezonu czwartego, w której główne role grają demoniczne, obnażające najskrytsze ludzkie fobie dotyczące klaunów i innych cyrkowych cudaków figurki, ale także wymyślne kombinacje wizualno-muzyczne reklamujące części poprzednie. Poza tym, warto zwrócić uwagę na promujące tegoroczną produkcję postery – przykuwające uwagę, wydane w kilku graficznych wariantach.

„American Horror Story. Freak show” to kwintesencja tego, czego się boimy. Krwawe morderstwa, eskalacja przemocy, deformacje genetyczne, złowieszczy klaun, zło nazizmu, postaci z zaświatów to toposy i postaci od stuleci pokutujące w świadomości ludzkiej jako jedne z najstraszliwszych. Twórcy tego popularnego serialu niezmiennie zdają sobie sprawę z tego, że aby przyciągnąć uwagę odbiorcy, nie wystarczy tylko sięgnąć po zużyte przez popkulturę rozwiązania i motywy. Aby odnieść sukces i jednocześnie nie utonąć w bagnie powtarzalności oraz schematyczności trzeba wykazać się umiejętnością przekraczania konwencji, świeżością w podejściu do tematu i zdolnością podejścia widza od niespodziewanej strony. „Freak show” kontynuuje genialny projekt Murphy’ego i Falchuka niezmiennie trzymając w napięciu i obawie o dalsze losy bohaterów. Cieszy fakt, że twórcy zapowiedzieli na jesień tego roku emisję piątego już sezonu amerykańskich
opowieści z dreszczykiem.

7639459.33

Dodaj komentarz