„53 wojny” to pełnometrażowy debiut reżyserski Ewy Bukowskiej, w którym główne role zagrali: Magdalena Popławska i Michał Żurawski. Film powstał na podstawie książki Grażyny Jagielskiej pt. „Miłość z kamienia. Życie z korespondentem wojennym”.

Bohaterami „53 wojen” są Anna i Witek, którzy wraz ze swoim synkiem, tworzą szczęśliwą rodzinę snującą plany na przyszłość. Jednak przeszkodą stojącą na drodze do osiągnięcia tego celu jest niewątpliwie charakter pracy Witka, który jest korespondentem wojennym, jeżdżącym po najniebezpieczniejszych miejscach na Ziemi. Sam opis może świadczyć o tym, że to właśnie on będzie główną postacią tego filmu i razem z nim będziemy uczestniczyć w dramatycznych scenach wojennych. Nic bardziej mylnego. Ewa Bukowska odwraca myślenie widza o 180 stopni, ponieważ postanawia skupić się na żonie Witka, Annie. W kinematografii powstało wiele, kultowych filmów wojennych, w których możemy zobaczyć z jak wielkim poświęceniem, bólem i dramatem muszą zmagać się żołnierze znajdujący się na linii frontu. Niewiele jest jednak produkcji, w których można doświadczyć jakich cierpień doznają żony, mężowie, córki, synowie czy rodzice oczekujący w domu na powrót swoich bliskich.

„53 wojny” to opowieść o walce z ciągłą samotnością, lękiem, mrokiem i konsekwencjami zespołu stresu pourazowego. Najbardziej intrygujące w tej historii jest to, że Anna nie spędzając ani minuty w strefie wojny, musi zmagać się z przypadłością charakterystyczną dla weteranów. Witek wyrusza w niebezpieczne miejsca i jest świadom tego, co go czeka. Dla niego rzeczywistością jest gruz, strzały, wybuchy i płacz, a przy tym konieczność dobrego wykonywania swojej pracy. Codziennością dla Anny jest natomiast spokój, cisza i wychowywanie syna. Może się wydawać, że taki kontrast działa na korzyść kobiety, ponieważ nie grozi jej fizyczne niebezpieczeństwo. Reżyserka jednakże w bardzo sugestywny sposób pokazuje widzowi, że wojna Anny nie rozgrywa się za oknami jej domu, ale w jej głowie. Bohaterka musi się zmagać nieustającym stresem, zaburzeniami snu oraz czarnymi myślami, które zatruwają jej umysł. Jej lęk rośnie z każdym, kolejnym dniem, co doprowadza do sytuacji, w której dźwięk telefonu, który dla zwykłego człowieka jest pospolitym sygnałem, dla Ani staje się źródłem paranoi i zwiastunem złej informacji. Reżyserka dobrze obrazuje swoją bohaterkę, która w swojej głowie już na tysiące sposobów wizualizowała sobie śmierć męża, aby jak najlepiej pogodzić się ze stratą. Taki sposób myślenia jest równie wielkim niebezpieczeństwem dla Anny, co wybuchy otaczające Witka. Oboje znajdują się bowiem w strefie wojny, tylko na dwóch, różnych płaszczyznach.

Magdalena Popławska dostała ciężki orzech do zgryzienia, aby uchwycić wszystkie atrybuty potrzebne do sportretowania bohaterki, której strach o życie męża, zabiera jakąkolwiek radość, nadzieję i bezpieczeństwo. Z tego zadania wywiązała się bardzo dobrze, ponieważ udało się jej uchwycić sedno całego problemu i przeprowadzić widza przez kolejne etapy zatracania się w mroku własnego umysłu. Myślę, że Magdalena Popławska jest zdecydowanie najjaśniej świecącą gwiazdą tego widowiska i trzeba przyznać, że udźwignęła ciężar, który niewątpliwie był na barkach jej umiejętności aktorskich. Żałuję jednak, że reżyseria, scenariusz i przede wszystkim montaż nie pozwoliły Magdalenie Popławskiej jeszcze bardziej rozwinąć skrzydeł, aby ten występ można było uznać za perfekcyjny. Największy problem w przypadku „53 wojen” mam z czasem trwania filmu. 80 minut to jest jednak zbyt krótki czas, aby uchwycić wszystkie, ważne wątki, które powinny być zawarte w tak obszernym temacie, jakim jest stres pourazowy i wydarzeniach, które do niego doprowadziły. W czasach, gdy czas trwania niektórych odcinków seriali przekracza 60 minut, pełnometrażowe filmy opowiadające o ważnych problemach, powinny jednak umożliwiać widzowi obcować z nim przez co najmniej dwie godziny.

W pewnym momencie odnosiłem wrażenie, że reżyserka się gdzieś śpieszy, a agresywnym montażem, gdy w przeciągu minuty przeskakujemy z ujęcia na ujęcie co 5 sekund, bardzo wybijała mnie z transu pozwalającego na pełne wsiąknięcie w depresyjny świat głównej bohaterki. Niektóre ujęcia powinny być zdecydowanie dłuższe, a niektórych w ogóle być nie powinno, ponieważ niewiele wprowadzały one do samej historii. Być może chaotyczny sposób przedstawiania scen miał wprowadzić widza w podobny stan zagubienia, z którym zmagała się główna bohaterka, ale na dłuższą metę było to jednak męczące. Drugą kwestią jest praca kamery. Ewa Bukowska korzystała głównie z planów średnich, które jak najbardziej pasują do zamkniętych przestrzeni i pokazywania codzienności postaci. W przypadku „53 wojen” zabrakło mi jednak paru zbliżeń, wpuszczenia widza do głów bohaterów i ich emocji. Ustawienie kamery w wielu momentach wskazywało, jakby aktorzy brali udział w filmie dokumentalnym, w którym nie mogą wiedzieć, że są nagrywani. Z tego powodu ciężko mi było od samego początku wejść dwiema nogami do całej historii, ponieważ praca kamery i montaż nie pozwalały z empatią wczuć się w to, co odczuwa Anna. Dopiero po jakimś czasie mogłem być pełnym uczestnikiem całego wydarzenia, a nie jedynie biernym obserwatorem, który podziwia pokaz aktorski Magdaleny Popławskiej. Przez krótki czas trwania filmu, otrzymaliśmy tylko cząstkę dramatu, który rozgrywał się również w klinice leczenia stresu pourazowego. Na przestrzeni tych 80 minut otrzymujemy krótkie urywki z rozmowy z lekarzem oraz interakcje z innymi pacjentami, które mogłyby jeszcze mocniej nakreślić równię pochyłą, z której stacza się główna bohaterka po informacjach, z którymi musiała się zderzyć.

„53 wojny” to film, który przedstawia ważny problem, analizowany z zupełnie innej perspektywy. Oglądając film byłem trochę rozczarowany, że w jego trakcie nie są pokazywane urywki z niebezpiecznych wypraw Witka z wojen, aby nakreślić stopień niebezpieczeństwa, z którym on się zmaga. Jednak już po obejrzeniu zdałem sobie sprawę, że była to świetna decyzja, która umożliwiła mocniej wejść w buty głównej bohaterki. Ona bowiem też nie mogła widzieć tego, co przeżywa jej mąż, więc reżyserka pozwala widzowi płynąć razem z nurtem wyobrażeń, które w swojej głowie tworzy Anna. Na pewno trzeba też docenić występ Magdaleny Popławskiej, która podołała powierzonemu jej zadaniu i dobrze pokazała konsekwencje stopniowego zatruwania swoich myśli. Reszta obsady, czyli Michał Żurawski, Krzysztof Stoiński czy Dorota Kolak nie błyszczą jak koleżanka po fachu, ale jest to spowodowane tym, że ich role są tak małe, że nie mieli oni czasu na pokazanie czegoś więcej. Z drugiej strony jest to zrozumiałe, bo w tym filmie na pierwszy plan ma się wysuwać dramat głównej bohaterki i to został zrealizowane dobrze. Jednak uczucie pełnego uczestniczenia w mrocznym życiu Anny jest niestety niweczone przez dość chaotyczne przechodzenie między kolejnymi ujęciami, które czasami nie mają między sobą jakiegokolwiek połączenia, a także poprzez bardzo krótki czas trwania filmu, na czym ucierpiała sama historia i Magdalena Popławska, w której skórę można wejść dopiero po kilkudziesięciu minutach. Ewa Bukowska ma potencjał, aby opowiadać historie w sposób niekonwencjonalny, co widać po „53 wojnach”, ale liczę, że w kolejnych produkcjach z większą starannością będzie starała się nawiązać głębszą relację widza z bohaterami, ponieważ dopiero taki seans gwarantuje czerpanie pełnej satysfakcji z oglądania filmów. Widać tu artystyczne podejście, ale jest jeszcze wiele płaszczyzn, nad którymi musi ona popracować.

Za seans dziękuję wydawnictwu Agora

s

Źródła zdjęć wykorzystanych w recenzji: https://www.eska.pl/cinema/news/53-wojny-o-czym-jest-film-ewy-bukowskiej-fabula-obsada-zwiastun-aa-KUfL-vRef-Ep3o.html, imdb.com

 

Dodaj komentarz